Jak przystało przy niedzieli - wybraliśmy się na porządny obiad w miasto. Zazwyczaj najpierw łazimy przez pół godziny po wrocławskim rynku, zastanawiając się na co mamy ochotę i snując ambitne plany na 'miejsca, w których nigdy nie byliśmy', a później kończymy na burgerze czy pizzy, bądź hot dogu z żabki..
Ale tym razem dobrze wiedzieliśmy czego pragną nasze podniebienia - STEKA.
Padło na Butchery&Grill w sukiennicach.
Najpierw zamówiliśmy po lampce wina. Kelner, jak przystało na porządną restaurację, najpierw nalał kobiecie (w tym wypadku mnie) odrobinę wina do degustacji. Po zauważeniu mojej aprobaty dokończył rozlewanie. Duży PLUS.
Jeśli chodzi o steki w karcie mamy do wyboru: New York, Rib Eye (te dwa mamy w wersji polskiej lub brazylijskiej), filet mignon, Chateaubriand i stek z udźca jagnięciego. Maciek chwilę biadolił, że nie ma T-bone, bo akurat na niego miał największą ochotę. Ja takowego nigdy nie jadłam, więc specjalnie za nim nie tęskniłam.
Największą ochotę miałam na mignon, jednak nie zarabiam tyle (jeszcze!) żeby pozwolić sobie na sztukę mięsa za 99zł. Padło więc na New York, u Maćka na Rib Eye.
W karcie mamy informację o dostępnych stopniach wysmażenia (w razie gdybyśmy o takowych zapomnieli). Ja zamówiłam medium, a Maciek medium rare.
Do tego wzięliśmy jeszcze frytki, grillowane warzywa i dwa sosy: pieprzowy i serowy.
W oczekiwaniu na zamówienie możemy podziwiać rozrysowaną na ścianie krówkę, podzieloną wg sztuk rodzajów mięsa oraz kawałki steków.
I W KOŃCU JEST! Leży przede mną piękny kawał mięcha z szałwią. W towarzystwie kryształków soli, grubo mielonego pieprzu i papryczki habanero.
Smak był CUDOWNY. Mięso było wysmażone dokładnie tak jak tego chciałam i niesamowicie soczyste.
Zawiodłam się jedynie jego konsystencją, ale nie ma się co dziwić. Do tej pory jadłam steki, które przyrządzałam sama - z polędwicy wołowej. Były więc bardzo kruchutkie, tutaj miałam do czynienia z rostbefem i niestety musiałam trochę 'pożuć'.
A tak wyglądał nasz gotowy stół. Podsumowując - kocham ten smak. Nawet teraz pisząc tego posta, zazdroszczę sama sobie, że kilka godzin temu miałam to przepyszne mięsko w ustach. Zdecydowanie polecam Wam też pieprzny sos, który możemy znaleźć w karcie.
Żałuję tylko, że wołowina w Polsce jest tak cholernie droga, za nasz cały obiad zapłaciliśmy ponad 160zł, co i tak jest niezłą kalkulacją jeśli spojrzeć na inne steakhouse'y.
No cóż, czasem (raz na rok ;d) warto sobie pozwolić i trochę się dopieścić.
Zostawiam Was z cieknącą ślinką, do napisania!
Faktycznie wołowina to nie jest tania rzecz:/, i póki co też nie wydałabym prawie 100zł. na kawał mięsa, chociaż jak już będę dużo zarabiać, to kto wie...
OdpowiedzUsuńA miejsce, w którym byliście wygląda całkiem przyjaźnie;]
Nie jadam takiego miesa:(
OdpowiedzUsuń160 na obiad, to bardzo dużo.... to nie dla klasy średniej ;)
OdpowiedzUsuńmoim zdaniem 160zł raz na jakiś czas to nie jest jakoś super dużo. jestem studentką, dorabiam w fast foodzie, i też pozwalam sobie czasem na odrobinę przyjemności w postaci dobrego jedzenia, czy przyjemnej knajpki. takie przyjemne spędzenie czasu też jest w życiu potrzebne. ;)
Usuń160 na dwóch więc 80zł na głowę. a w niektórych stekhouse'ach sam stek kosztuje 90zł, więc uważam, że nie wyszliśmy źle z frytkami, sosami, warzywkami i dwoma lampkami wina :D
UsuńNa "dwoje"...
Usuńfajny wystrój wnętrza :)
OdpowiedzUsuńŚwietny wystrój i pięknie podane :)
OdpowiedzUsuń